To były 4 najbardziej szalone dni jakie mogły mi się przydarzyć w najbliższym czasie...
Ale od początku.... bilety na koncert Eda Sheerana rozeszły się jak ciepłe bułeczki i byłam jedną z pierwszych osób które załapały się na drugi koncert w Polsce, zanim w ogóle zostało ogłoszone info o drugim koncercie - moja radość kiedy dostałam bilet? Ogromna. Jadąc do Anglii wiedziałam, że za niespełna 1,5 miesiąca wrócę do polski na koncert, ale wszystko poszło nie tak jak miało pójść.... Koncert miał bowiem odbyć się 12 sierpnia - 4 godziny przed tym jak miałam rozpocząć szkolenie w nowej pracy, a oprócz tego, następnego dnia o godzinie 10 miałam stawić się w innym mieście - w Bedford na spotkaniu w urzędzie w sprawie nino... To była najgorsza ironia jaka mogła się zdarzyć,
i największy ból istnienia, który musiałam przemyśleć. Postanowiłam w końcu zapisać się na szkolenie
w następnym terminie, lecieć na 3 dni do polski i prosto
z samolotu jechać na spotkanie w sprawie nino, ryzykując przy tym jedynie, że na następne szkolenie znowu będę musiała czekać miesiąc, albo samolot będzie miał takie opóźnienie, że nie zdążę na spotkanie i na kolejne będę musiała czekać kolejne 6 tygodni...
Ale od początku.... bilety na koncert Eda Sheerana rozeszły się jak ciepłe bułeczki i byłam jedną z pierwszych osób które załapały się na drugi koncert w Polsce, zanim w ogóle zostało ogłoszone info o drugim koncercie - moja radość kiedy dostałam bilet? Ogromna. Jadąc do Anglii wiedziałam, że za niespełna 1,5 miesiąca wrócę do polski na koncert, ale wszystko poszło nie tak jak miało pójść.... Koncert miał bowiem odbyć się 12 sierpnia - 4 godziny przed tym jak miałam rozpocząć szkolenie w nowej pracy, a oprócz tego, następnego dnia o godzinie 10 miałam stawić się w innym mieście - w Bedford na spotkaniu w urzędzie w sprawie nino... To była najgorsza ironia jaka mogła się zdarzyć,
i największy ból istnienia, który musiałam przemyśleć. Postanowiłam w końcu zapisać się na szkolenie
w następnym terminie, lecieć na 3 dni do polski i prosto
z samolotu jechać na spotkanie w sprawie nino, ryzykując przy tym jedynie, że na następne szkolenie znowu będę musiała czekać miesiąc, albo samolot będzie miał takie opóźnienie, że nie zdążę na spotkanie i na kolejne będę musiała czekać kolejne 6 tygodni...
Teraz jak nad tym myślę, to zastanawiam się i jednocześnie jestem z siebie dumna, że byłam
w stanie ogarnąć to logistycznie i fizycznie. Nawet jeśli nie wygląda to na zbyt wielki wyczyn, to dla mnie osobiście był i niesamowicie się przy tym stresowałam.
w stanie ogarnąć to logistycznie i fizycznie. Nawet jeśli nie wygląda to na zbyt wielki wyczyn, to dla mnie osobiście był i niesamowicie się przy tym stresowałam.
Stres zaczął się już w piątek, kiedy dostałam smsa, że mój samolot jest opóźniony, jeden autokar na lotnisko nie przyjechał, a kiedy już tam dotarłam, to usłyszałam, że nie polecę, bo bramki są już zamknięte. Jak to samolot jest przecież opóźniony? Do Polski? nie, wylatuje o czasie... Na szczęście sprawa się wyjaśniła, puszczono mnie przez bramki, ale samolot miał takie opóźnienie, że do domu dotarłam z prawie 5 godzinnym opóźnieniem koło 4 nad ranem. Sobotę spędziłam z rodziną, ale nie było czasu na odespanie, ponieważ już o 4 rano w niedziele miałam pociąg do warszawy - cały dzień na nogach, koncert, lotnisko
i czuwanie do 6 rano na samolot, który na szczęście wyleciał o czasie. Nawet nie wiem kiedy usnęłam, bo jedyne co pamiętam to to, że jako pierwsza zajęłam swoje miejsce
i obudziłam się przy lądowaniu. Niewyspana i cholernie zestresowana bez większych problemów dotarłam do Bedford, kawa, szalik w primarku (było potwornie zimno!)
i podreptałam na spotkanie. Potem odnalazłam pociąg do Milton, jakoś trafiłam na dworzec autobusowy i dopiero leżąc w łóżku cały stres odpłynął i usnęłam. Nawet nie wiem kiedy dziewczyny wróciły z pracy, a jedyne co mnie obudziło to wtorkowy budzik do pracy...
i czuwanie do 6 rano na samolot, który na szczęście wyleciał o czasie. Nawet nie wiem kiedy usnęłam, bo jedyne co pamiętam to to, że jako pierwsza zajęłam swoje miejsce
i obudziłam się przy lądowaniu. Niewyspana i cholernie zestresowana bez większych problemów dotarłam do Bedford, kawa, szalik w primarku (było potwornie zimno!)
i podreptałam na spotkanie. Potem odnalazłam pociąg do Milton, jakoś trafiłam na dworzec autobusowy i dopiero leżąc w łóżku cały stres odpłynął i usnęłam. Nawet nie wiem kiedy dziewczyny wróciły z pracy, a jedyne co mnie obudziło to wtorkowy budzik do pracy...
Dziewczyny już wcześniej mówiły mi, żebym puknęła się w czoło i że więcej stracę nerwów i kasy niż to warte, a koszt biletu szybko odrobię w pracy, ale to chyba nie o to chodziło.... było to chociaż warte takiego zachodu? BYŁO!
Oprócz zapowiedzianego supportu Anne-Marie, zagrało jeszcze BeMy którzy zagrali bodajże tylko dla Polskiej publiczności.
Sam koncert Eda był niesamowity! Przyznam szczerze, że nie oglądałam żadnych nagrań z jego koncertów, dlatego bardzo zaskoczył mnie fakt, że cały koncert robi on sam. Gitara i jego głos to było coś niesamowitego, do tego jego żarciki i historie jakie opowiadał sprawiły, że koncert był niepowtarzalny. Jedyne co psuło mi trochę ten klimat to paskudna akustyka stadionu narodowego i gdyby nie fakt, że stałyśmy dość blisko sceny, to nie wiem czy wszystko bym dobrze słyszała, chociaż były też momenty że miałam z tym problem. Kolejny minus stadionu narodowego, do ilość ludzi znajdujących się na płycie, ścisk i duchota - nie obyło się niestety bez zasłabnięć i interwencji ratowników medycznych....
Cieszę się niesamowicie, że pomimo tylu znaków i sytuacji mówiących mi, że nie powinnam lecieć na ten koncert, ja się uparłam i tam byłam. Jest to wspomnienie, które zostanie ze mną na długo i warto było dla niego niedosypiać przez 3 dni i troszeczkę zaryzykować prace
i spotkanie...
i spotkanie...
M.
Piękna relacja ;)
OdpowiedzUsuń