Środy wspomnień: ten o Warszawie (cz. 1).
Środa. Środa to dobry dzień. Połowa tygodnia już za nami, a do weekendu jeszcze dwa dni. Środa. Środa będzie dniem wspomnień. Będzie inaczej, będzie wakacyjnie, ale nie za sprawą listu czy albumu który chcę Wam pokazać, ale za sprawą zdjęć z moich małych wakacyjnych wycieczek. Można to nazwać 'serią', ale taką krótką, chociaż to były 'najdłuższe wakacje w moim życiu'.
Siedząc wczoraj wieczorem pod kocem i popijając herbatę zaczęłam przeglądać zdjęcia zapisane na dysku. Jest ich sporo, naprawdę sporo, a prawie żadnego nigdzie nie pokazałam, chociaż bardzo je lubię.
A dlaczego blog, skoro ostatnio głównie pokazuję tutaj moje papierowe twory? Bo tak, i już :)
Na pierwszy ogień pójdzie Warszawa, którą to odwiedziłam w czerwcu z powodu Orange Warsaw Festiwal. Bilet dostałam
w prezencie od rodziców na zakończenie szkoły, a w gratisie spędziłam tam cztery dni, z czego dwa spędziłam na zwiedzaniu tego, czego nie udało mi się zobaczyć
w lutym. Jak już kiedyś pisałam, Warszawa nie ma w sobie 'tego czegoś' co Kraków
z pewnością w sobie ma, ale mimo tego coś mnie tu ciągnie.
w prezencie od rodziców na zakończenie szkoły, a w gratisie spędziłam tam cztery dni, z czego dwa spędziłam na zwiedzaniu tego, czego nie udało mi się zobaczyć
w lutym. Jak już kiedyś pisałam, Warszawa nie ma w sobie 'tego czegoś' co Kraków
z pewnością w sobie ma, ale mimo tego coś mnie tu ciągnie.
Jadąc do Warszawy pechowo trafiłam na dzień meczu, więc cały bus był po brzegi wypchany śpiewającymi i pijącymi kibicami. Na miejscu lepiej nie było, ale na szczęście udało mi się ominąć korki
i dojechać bezproblemowo do kuzyna. Wieczorem razem z kuzynką wybrałyśmy się na spacer po starym mieście i tu już takiego szczęścia nie miałyśmy. Nasze metro calusieńkie było wypchane tłumem kibiców radujących się z wygranej, a na miejscu lepiej nie było. Na rynku starego miasta aż roiło się od biało - czerwonych koszulek, gdzieniegdzie dało się jeszcze usłyszeć radosne okrzyki kibiców,
a rozbawione dzieci wszędzie biegały
i krzyczały 'Polska! Polska!
i dojechać bezproblemowo do kuzyna. Wieczorem razem z kuzynką wybrałyśmy się na spacer po starym mieście i tu już takiego szczęścia nie miałyśmy. Nasze metro calusieńkie było wypchane tłumem kibiców radujących się z wygranej, a na miejscu lepiej nie było. Na rynku starego miasta aż roiło się od biało - czerwonych koszulek, gdzieniegdzie dało się jeszcze usłyszeć radosne okrzyki kibiców,
a rozbawione dzieci wszędzie biegały
i krzyczały 'Polska! Polska!
Naszym pierwszym 'punktem wycieczki' była wieża widokowa kościoła świętej Anny, czyli coś czego nie udało mi się odhaczyć w lutym, serio, po co zamykać wieże widokowe zimą? Zimą cała panorama Warszawy znika, czy jak? Po pokonaniu masy schodków i zakrętów, wreszcie znalazłyśmy się na górze i oprócz tego, że mogłyśmy odetchnąć, to mogłyśmy z Sylwią jeszcze podziwiać Warszawę na tle zachodzącego słońca... dobra, prawie mogłyśmy, bo była już szarówka... ale ostatnie promienie słońca gdzieś tam jeszcze były. Spędziłyśmy na górze z dobre 40 minut, a ja łaziłam wokół barierek robiąc zdjęcia wszystkiemu pod różnym kątem i z różnym natężeniem światła, bo z szarówki zrobił się wieczór i było totalnie ciemno.
Po zejściu z wieży, bocznymi uliczkami doszłyśmy przez ulicę Dawną na taras widokowy, a stamtąd już za tłumem trafiłyśmy na pokaz fontann i świateł. Pokaz był... fajny, ale ten Wrocławski czy
z Mirabilandii - parku rozrywki we Włoszech, biją go na głowę... Do domu wróciłyśmy padnięte, ale spacer był jak najbardziej udany!
W niedzielę rano czas mijał bardzo szybko i w sumie zanim się spostrzegłam był już czas, żeby wyjść. Mnie
i mojej towarzyszce udało się trafić na bezpośredni tramwaj spod domu prosto na tor wyścigowy na Służewcu, z czego obie byłyśmy zadowolone ponieważ ja nie znam w ogóle Warszawy, a ona nigdy w tej części nie była. Miałam wrażenie, że czas przed koncertem niemiłosiernie się dłużył, ale kiedy wreszcie przyszła kolej na Bastille, pod scenę zbiegła się masa ludzi, a nam udało się stanąć naprawdę blisko sceny! Podczas Flaws, kiedy Dan swoim stałym zwyczajem zszedł ze sceny na korytarz techniczny, aby przejść się wśród fanów, wszedł na platformę dla mediów i wtedy tłum jakby oszalał. Ludzie z krańca sceny chyba też chcieli przybić piątki z wokalistą, bo nagle niesiona siłą ludzi przemieściłam się jakiś metr do przodu
i dwa w bok i w ten oto sposób znalazłam się praktycznie na wyciągnięcie ręki Dana... Cały koncert pamiętam jak przez mgłę, ale było naprawdę cudownie! Kontakt zespołu
z Mirabilandii - parku rozrywki we Włoszech, biją go na głowę... Do domu wróciłyśmy padnięte, ale spacer był jak najbardziej udany!
W niedzielę rano czas mijał bardzo szybko i w sumie zanim się spostrzegłam był już czas, żeby wyjść. Mnie
i mojej towarzyszce udało się trafić na bezpośredni tramwaj spod domu prosto na tor wyścigowy na Służewcu, z czego obie byłyśmy zadowolone ponieważ ja nie znam w ogóle Warszawy, a ona nigdy w tej części nie była. Miałam wrażenie, że czas przed koncertem niemiłosiernie się dłużył, ale kiedy wreszcie przyszła kolej na Bastille, pod scenę zbiegła się masa ludzi, a nam udało się stanąć naprawdę blisko sceny! Podczas Flaws, kiedy Dan swoim stałym zwyczajem zszedł ze sceny na korytarz techniczny, aby przejść się wśród fanów, wszedł na platformę dla mediów i wtedy tłum jakby oszalał. Ludzie z krańca sceny chyba też chcieli przybić piątki z wokalistą, bo nagle niesiona siłą ludzi przemieściłam się jakiś metr do przodu
i dwa w bok i w ten oto sposób znalazłam się praktycznie na wyciągnięcie ręki Dana... Cały koncert pamiętam jak przez mgłę, ale było naprawdę cudownie! Kontakt zespołu
z fanami i to jak fani byli aktywni było niesamowite! I mam wrażenie, że pod tym względem zespół docenia Polską publiczność, bo oglądając relację chociażby z Niemiec, nie dowierzam, że na koncercie można stać jak kołek i nawet nie drgnąć...
Na zakończenie festiwalu na scenie pojawiło się MUSE... wtedy dopiero pod scenę zbiegła się masa ludzi! Naprawdę żałuję, że musiałam wyjść w połowie koncertu, ale co zrobić jak innego wyjścia nie było? Oczywiście wracając nie obyło się bez stresującej przygody, ale nie byłabym sobą gdybym od tak wróciła normalnie do domu.. musiałam się zgubić. Warszawa, pierdyliard przystanków i ten przeklęty most świętokrzyski! Dwie godziny błądzenia, z tuzin osób nie znających Warszawy i tylko jeden chłopak który miał internet i potrafił mi pomóc... Do domu wróciłam obolała, zmęczona, ale
i szczęśliwa, a to chyba jest w tym wszystkim najważniejsze...
Dzień drugi dobiegł końca, a na poniedziałek znowu miałyśmy zaplanowane z kuzynką zwiedzanie, ale o tym to za tydzień, bo już wystarczająca ściana tekstu tu się pojawiła...
Na zakończenie festiwalu na scenie pojawiło się MUSE... wtedy dopiero pod scenę zbiegła się masa ludzi! Naprawdę żałuję, że musiałam wyjść w połowie koncertu, ale co zrobić jak innego wyjścia nie było? Oczywiście wracając nie obyło się bez stresującej przygody, ale nie byłabym sobą gdybym od tak wróciła normalnie do domu.. musiałam się zgubić. Warszawa, pierdyliard przystanków i ten przeklęty most świętokrzyski! Dwie godziny błądzenia, z tuzin osób nie znających Warszawy i tylko jeden chłopak który miał internet i potrafił mi pomóc... Do domu wróciłam obolała, zmęczona, ale
i szczęśliwa, a to chyba jest w tym wszystkim najważniejsze...
Dzień drugi dobiegł końca, a na poniedziałek znowu miałyśmy zaplanowane z kuzynką zwiedzanie, ale o tym to za tydzień, bo już wystarczająca ściana tekstu tu się pojawiła...
Buziaki,
M.
My z mężem też sobie zafundowaliśmy jakiś czas temu wycieczkę do Warszawy, nigdy w niej nie byliśmy i miło wspominamy ;)
OdpowiedzUsuńByłam w Warszawie 2 razy, ale nie bylo okazji tyle pozwiedzac ;<
OdpowiedzUsuńMuse, Bastille, a jaaaa tutaj zamknięta w czterech ścianach z hotelem u nogi, masakra, tak bardzo zazdroszczę Dana i w ogóle tego wszystkiego, że jest mi potężnie smutno :<
OdpowiedzUsuńA wiesz, że jakoś początkiem września w Berlinie był festiwal Lollapalooza na którym też występowały Bastole i Muse ? :D Brałam udział w konkursie gdzie do wygrania był karnet, ale dupka, nie wyszło... a jechać tak do Berlina i płacić za podróż, za nocleg i za bilet to drogo wychodziło :(
UsuńPiękne wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńWarszawa ma super klimat! Moje ulubione miasto <3
OdpowiedzUsuńwww.casper-fashion.blogspot.com zapraszam do komentowania :)
Chciałam iść na OWF, bo jednego dnia były dwa zespoły, na które bardzo chciałam iść: Papa Roach i Three Days Grace. No ale nie miałam z kim i zrezygnowałam :c
OdpowiedzUsuńJa w Warszawie byłam tylko na wycieczce szkolnej- dawno temu. ;) Ładne zdjęcia.:)
OdpowiedzUsuńAh, ja to mam spisane w prywatnym dzienniku i okraszone pięknymi, wywołanymi zdjęciami! <3 Tak.. Warszawa zdecydowanie nie ma tego czegoś co ma Kraków czy Wrocław i mnie nie urzekła, ale ciekawi mnie ze względu na II wojnę światową. Muzeum Powstania Warszawskiego jest boskie po prostu!
OdpowiedzUsuńa no nie jest łatwo... niby elastyczny grafik, a jeszcze wymagają doświadczenia i w ogóle mają nierealne wymogi często...
Usuńmiałam jechać do Warszawy na konferencję, ale niestety w ten sam dzień, a właściwie weekend wypadł mi zjazd oraz udział w komisji podczas najbliższych wyborów... ale mam nadzieję, że uda mi się namówić Narzeczonego i pojedziemy chociaż na weekend, bo ostatni raz w stolicy byłam chyba w gimnazjum, czyli przeszło 10 lat temu;)
OdpowiedzUsuńSuper sprawa ta seria, uwielbiam czytać takie wspomnienia z podróży i z przyjemnością będę zaglądać :) Bardzo podobał mi się ten tekst pisałaś tak płynnie, że miałam wrażenie, że też tam byłam :)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony masz rację, dzieci nic z mszy nie wyniosą i fakt faktem po prostu się nudzą. Ale z drugiej strony swoim zachowaniem przeszkadzają innym. Tak źle i tak niedobrze. :D
OdpowiedzUsuńUwielbiam Muse :)
OdpowiedzUsuńtaaaa, słyszałam o tym festiwalu, ale... no tak, praca. :D
OdpowiedzUsuńNigdy nie byłam w Warszawie i wgl mnie tam nie ciągnie.:P
OdpowiedzUsuńtez sadze ze Kraków ma w sobie cos wiecej niz Warszawa, jakoś zawsze jak do niej jechalam to nie bylo ekscytacji...ciesze sie, ze koncert sie podobał i mialas okazje byc tak blisko swojego idola :)/K
OdpowiedzUsuń